Szykujemy przyjęcie i żegnamy Przyjaciół

czwartek, lipca 10, 2014

 
Kolejny stres za mną! Do maja przyszłego roku mogę zapomnieć o dziecięcych przyjęciach. Napracowałam się jak wariat, ale było warto, bo wszystko udało się znakomicie. Oczywiście jak zawsze mogłam liczyć na Mario, który górę pizzetek upiekł, tramezzini przygotował, poza tym goście którzy już stali w progach startowych, też część ciężaru zdjęli mi z ramion. Mnie pozostało tak naprawdę zadbanie o słodką część stołu. Były więc rogaliki z nutellą i z truskawkową konfiturą, kakaowe muffinki i zamiast tortu ciasto z ricottą w wersji z jabłkami. I tu uwaga, w całym tym stresie, przejęciu i zaaferowaniu zapomniałam dodać stopione masło, które grzecznie stygło sobie na kuchence. Zorientowałam się, kiedy ciasto już było w piecu. O zgrozo! Ale muszę przyznać, że po spróbowaniu zmiana w smaku była niemal niezauważalna, może ciut mniej wilgotne niż zazwyczaj, ale gdybym nie wiedziała, to nawet bym pewnie nie zauważyła, tym bardziej też, że i jabłka swój sok oddały.  


A wracając do przyjęcia - tak jak mówiłam wszystko udało się fantastycznie i cieszę się, że obydwaj chłopcy urodzili się w ciepłej porze roku, bo i tym razem rolę animatora spełniła rzeka. Jest inspiracją dla dzieci i ktokolwiek z małych gości nas odwiedza, zawsze najmilej wspomina Lamone pod naszym domem:) 

Tajemne zejście nad rzekę

Na pewno będą ją też wspominać nasi warszawscy sąsiedzi, którzy wczoraj wieczorem spakowali walizki i dziś bladym świtem z nieukrywanym żalem ruszyli do Polski. To było radosne 8 dni! Ubaw mieliśmy z nas samych, kiedy oglądaliśmy na koniec zdjęcia z całego ich pobytu i uświadomiliśmy sobie, że znów wszystko dzieje się przy stole. Jedzenie ... o jedzeniu... po jedzeniu ... przed jedzeniem ... najedzeni ... przejedzeni - to było słowo klucz ostatnich dni, odmienione przez wszystkie przypadki. A ja się cieszę jak głupia, bo kuchnia to mój świat i kiedy przy stole zasiadają osoby, które zajadają moje przysmaki z pasją, apetytem, to nie ma dla mnie nic milszego. I tylu jeszcze potraw nie zdążyłam podać i trippy nie było, ani pappy pomidorowej, Paw nie upiekł swojego popisowego kurczaka ... No nic, przynajmniej zostanie coś na następny raz! 
 
MASŁO to po włosku BURRO




Spodobał Ci się tekst?

Teraz czas na Ciebie. Będzie mi miło, jeśli zostaniemy w kontakcie:

  • Odezwij się w komentarzu, dla Ciebie to chwila, dla mnie to bardzo ważna wskazówka.
  • Jeśli uważasz, że wpis ten jest wartościowy lub chciałbyś podzielić się z innymi czytelnikami – udostępnij mój post – oznacza to, że doceniasz moją pracę.;
  • Bądźmy w kontakcie, polub mnie na Facebooku i Instagramie.

PODOBNE WPISY

0 komentarze